Recenzję najnowszego tomu serii „Jeż Jerzy” pt. „Musi umrzeć” można by napisać bardzo krótko… fakt! Jeż Jerzy MUSI UMRZEĆ! Bo fabuła (hmmm, chyba przesadziłem…) serii, która wcześniej, czasem potrafiła wycisnąć na mych ustach coś w rodzaju uśmiechu, potem – czasem – uśmieszku... dziś rzeźbi jedynie grymas zniesmaczenia płytkim humorkiem, bluzgami, ukazywaniem światka prostaków bez perspektyw niezależnie od tego kiedy i gdzie żyją jego główni „bohaterowie”. A wzmiankowany wyżej „JJ” jest głównym i najżałośniejszym przykładem, jak nie należy egzystować. A może właśnie taki był zamiar autorów serii? Pokażmy ścieki, by młodzi ludzie (lub ludzie), wiedzieli, że zanurzenie grozi śmier… dzeniem?
Kim jest Jerzy? To dziwny stwór w czapie z daszkiem, gołym, czerwonym tyłkiem, kolcami w wielu miejscach i zazwyczaj na deskorolce, lub z deskorolką pod pachą względnie wbitą w tył czaszki – opcji do wyboru do koloru – w skrócie Jerzy to jeż, chociaż rzekłbym – zmutowany, od lat. I mutujący w coraz gorszym kierunku… Pije, ćpa, nie stroni od kobiet lekkich obyczajów, nie pracuje, za to rozwija się w fachu kombinatorskim. Czy jest lubiany? Taaaa, każdy ma swoich fanów :) Ale akurat w najnowszym tomie spotykamy tych „vice versa”. Jeż Jerzy stacza się tak bardzo, że nawet jego autorzy robią z niego balona i nie wykazują najmniejszych oznak wyrzutów sumienia. No bo jak można mieć szacunek do takiego bohatera? Fuuuuj!
Pewnie niektórzy zauważą fakt, że na naszym rynku jest także inna pozycja, seria, z której kapie wulgarnością... i na tym się podobieństwo kończy. Z tej wspomnianej serii (tak, tak oczywiście mam na myśli Wilqa) poza falą wulgaryzmów wylewa się również fala humoru (różnopoziomowego, ale zwyczajowo obecnego na każdym kroku), a to coś takiego co w seriach „komediowych” (chyba, że ktoś chce Jeża Jerzego zaliczać do innej?) powinno występować, chociażby w najmniejszym stopniu. A w Jerzu… nastąpił zanik. Za to krwi i wulgaryzmów, że o diabelskich fallusach nie wspomnę mamy tyle, że ... hohoho, a może i nawet więcej. Bravo!
Kończąc… żywię nadzieję, iż autorzy w kolejnym tomie wyślą Jerzego na Marsa (lub też wyślą go bez konieczności rysowania kolejnego tomu) a sami zajmą się kontynuacją serii „Tymek i Mistrz”.
Czy polecam ostatni tom serii „Jeż Jerzy”? A zgadnijcie...
|
autor recenzji:
Ronin
11.11.2009, 15:18 |