Są opowieści, które można opowiedzieć tylko w jeden, określony sposób i takie, które wręcz domagają się opowiadania wciąż od nowa. Na przykład trudno mi sobie wyobrazić, by ktoś chciał napisać nową wersję Pana Tadeusza (chociaż pamiętam o tym, że Juliusz Słowacki pisał dalszy ciąg tego poematu), ale wcale się nie dziwię pisarzom, którzy tworzyli własne wersje opowieści o Odyseuszu, wiem, czemu Loisel narysował Piotrusia Pana i dlaczego kolejne opowieści o Draculi tak bardzo między sobą się różnią. W owym podejmowaniu na nowo trudu opowiadania historii doskonale znanej nie ma nic z braku szacunku wobec pierwowzoru. Wręcz przeciwnie. Jest to raczej próba zajrzenia pod podszewkę, zobaczenia, co naprawdę kryje się tam, w głębi, za rogiem, w mrocznym zakamarku, w piwnicy domu na wzgórzu lub w tych krzakach, co na pozór tylko stoją i szumią na wietrze...
W mojej bibliotece są dwie książki, do których chciałbym wracać i wracać, i wracać. I w tych powrotach wcale nie przeszkadza mi fakt, że obie zostały już przerobione na wiele możliwych i niemożliwych sposobów przez całkiem liczne grono osób, kierowanych podobnymi do moich motywami. Jedna z nich to Hamlet, który jest dla mnie historią zabawną, nasyconą fajerwerkami dowcipu, pełną przewrotnej ironii, której ukoronowaniem jest tragiczny koniec. Drugą jest "Alicja w Krainie Czarów", którą zawsze uważałem za historię dość przerażającą...
Za Alicję w Krainie Czarów zabierałem się dwukrotnie. Za pierwszym razem było "po bożemu", dla dzieci i bez sennych koszmarów. Jak mi poszło za drugim razem, możecie się przekonać czytając komiks... Kiedy pisałem scenariusz Alicji, nie istniała jeszcze gra Alice, istniał natomiast magazyn "Heavy Metal", pełen historii fantastycznonaukowych, scen brutalnych, biuściastych kobiet. To z oglądania komiksów Corbena, Druilleta i - przede wszystkim - Moebiusa narodziła się ta wersja Alicji. Od początku wiedziałem, że Alicja będzie dorosła, bo nie umiałbym wrzucić dziecka (nawet wymyślonego i tylko narysowanego) do świata, w którym grasują Szalony Kapelusznik, obłąkany Kot z Cheshire i skłonna do obcinania głów Królowa Kier. Inną rzeczą, o której wiedziałem od początku, było to, że nie będzie to opowieść o śnie, z którego bohaterka na końcu się obudzi i otrząśnie. Wyrzuciłem więc to, co zbyt jednoznacznie wiązało się z onirycznym charakterem oryginału. Z niejakim żalem skonstatowałem, że nawet w tym dziwnym świecie, w jakim umieściłem akcję, nie ma miejsca dla Pana Gąsienicy. Na zwolnione przez niego (i parę innych osób oraz zdarzeń) miejsce wprowadziłem trochę innych, dziwnych rzeczy z Hamletem włącznie. A potem oddałem scenariusz w ręce rysownika... Dla scenarzysty komiksowego oglądanie kolejnych plansz dzieła, które sam napisał, jest doświadczeniem przedziwnym: traumatycznym i budującym zarazem. Traumatycznym, bo na planszach nic nie wygląda tak, jak sobie wymyślił. Budującym - bo wszystko wygląda lepiej niż sobie wyobrażał. Mój scenariusz do Alicji był bardzo skrótowy, czasem były to tylko zapisy dialogów lub jednozdaniowe informacje o tym, co na rysunku się dzieje. A rysunki Skutnika są szalenie precyzyjne i zbudowane ze szczegółów, o których istnieniu nie miałem pojęcia, kiedy pisałem scenariusz. Kiedy na nie patrzę, podejrzewam, że "Alicja w Krainie Czarów" Lewisa Carrolla zajmuje w bibliotece Mateusza miejsce szczególne, może nawet honorowe.