NICZYM KARNAWAŁ W WENECJI
Manuele Fior parę lat temu zrobił na mnie wielkie wrażenie „Pięcioma tysiącami kilometrów na sekundę”. Czym? Wieloma rzeczami, przede wszystkim zaś tym, że z jednej strony był to komiks, który fabularnie wybitnie mi leżał i trafiał w mój gust, a zarazem z drugiej była to po prostu rzecz świetnie wykonana tak fabularnie, jak i graficznie. „Celestia” już nieco mniej wydawała się być w moim stylu – ale tylko nieco – co nie zmieniało faktu, że po prostu musiałem ją poznać. I co? I drugie „Pięć tysięcy” to to może nie jest, bo na emocjach i uczuciach tak mocno już nie gra, nadal jednak to wyśmienity komiks, zabierający nas w podróż po barwnym, patchworkowym świecie, który ma swój ewidentny urok.
Zaczęło się od wielkiej inwazji. Przyszła od morza, rozlała się na ląd i… Masa ludzi uciekła, inni znaleźli schronienie na małej, kamiennej wyspie, zbudowanej ponad wieku temu. To właśnie ta tytułowa Celestia.
I to na niej żyje dwójka bohaterów, których losy się przecinają. Bohaterów, którym nic nie idzie tak, jak powinno. A wszystko to rzuci ich w wir wydarzeń mogących odmienić wszystko…
Ten komiks wygląda, jak karnawał w Wenecji. Taki postapo, gdzie w sumie coś się zmieniło, gdzie mamy czytanie w myślach i te sprawy – w pewnym stopniu przynajmniej – ale właściwie nie zmieniło nic. A na pewno nie ludzie. Ludzie wciąż kochają i nienawidzą, wciąż krzywdzą siebie i wciąż są tacy, którzy chcą sobie nawzajem pomagać. I jest ten świat, w którym żyją, niegościnny, ale taki znajomy. No i to do mnie przemawia, takie podejście, że apokalipsa nie zmieni nas wcale tak bardzo, jak pokazuje to popkultura. Że zmiany będą, ale pozostaniemy sobą i nadal będziemy popełniać te same błędy i głupoty te same robić.
I tak to właśnie tu wygląda. Super, że Fior poszedł w takie ludzkie klimaty. Że opowiada o słabościach, o miłości, o seksie, o strachu, o nadziei… I nie zapomina, by była tu akcja, by było dramatycznie, ale bez tej przesady, która odebrałaby opowieści elementy przekonywania. Wszystko tu jest świetnie wyważone, fantastyczne wizje, oszczędnie nam serwowane, wpasowują się bardzo dobrze w ogólny klimat dzieła, trochę jak z „Maski czerwonego moru” Poego, choć bez horrorowych elementów, a jako całość, rzecz rusza. Są emocje, są zaskoczenia i dużo fabularnego złota, wygrzebanego w motywach znanych i zgranych zdawałoby się.
No i świetna szata graficzna. Prosta, cartoonowa niemalże, ale podana z wyrazistością i świetnym klimatem budowanym przez bardzo przyjemny dla oka kolor. To, jak Fior operuje światłem, szczególnie zachodami słońca… No wpada to w oko i to jeszcze jak. Wydanie też jest znakomite, tradycyjnie, wiadomo, ale wspomnieć trzeba, a wszystko to razem wzięte daje komiks, który poznać koniecznie trzeba. Chyba najlepsze, co w tym miesiącu Kultura Gniewu przygotowała dla czytelników.
wkp, 01.07.2023, 06:29