IZNOGUD NIE PRZESTAJE KNUĆ
Siódmy zbiorczy tom „Iznoguda” to już te albumy serii, nad którymi Goscinny nie pracował. Ale pracował Tabary, który już w poprzednim tomie udowodnił nam, że godnie przejął obowiązki scenarzysty i czuje serię, którą przecież ilustrował od samego początku. Więc nadal warto, nadal jest bardzo dobrze i bardzo fajnie i nadal zarówno ci najstarsi, jak i najmłodsi, znajdą tu coś dla siebie, każdy coś innego, ale każdy z równie wielką przyjemnością.
Jak zostać kalifem w miejsce kalifa? To pytanie nieustannie zadaje sobie żądny władzy wezyr Iznogud, któremu nie wystarcza rola głównego zausznika władcy Bagdadu, Haruna Arachida. Najchętniej sam zająłby jego fotel, problem w tym, że przywódca, mimo iż łatwowierny i spokojny, nie zamierza ustępować. Dlatego też Iznogud na każdym właściwie kroku stara się znaleźć sposób by zrealizować swoje plany. By tego dokonać, nie cofnie się przed niczym, problem w tym, że jego pomysły na zastąpienie kalifa są równie złożone i szalone, co… nieudane. Czy wezyr w końcu spełni swoje marzenie? I co wyniknie z kolejnych jego działań?
Więc tak. To nie pierwszy tom, który Tabary robił niemal sam. Bo tak się składa, że losy tej serii są dość specyficzne – przynajmniej te wydawnicze. Bo wyglądało to tak, że seria nie ukazywała się po kolei. No i nie musiała. Złożona z różnych epizodów, których nie obowiązywał za bardzo ciąg przyczynowo skutkowy (chociaż w serii odnoszono się do wcześniejszych przygód wiele razy), czasem przedstawiała nam rzeczy nowsze, czasem starsze. Dlatego też dopiero kilka lat po odejściu Goscinnego, ukazały się niektóre epizody i albumy, nad jakimi pracował. Więc w pewnym momencie zaczęło ukazywać się to w kratkę, choć czytelnicy przez pewien czas sądzili, że zostały już tylko prace Tabary’ego. Ale teraz mamy już niemal jedynie jego prace. A mówiąc niemal, mam na myśli fakt, że po trzech zebranych tu albumach i on odszedł – najpierw z serii, potem z tego świata. A potem cykl przejęli krewni scenarzysta i rysownika…
No i ten ostatni album w ich wykonaniu to już trochę nie to. Ale pierwsze trzy są naprawdę znakomite. Zresztą i tak wszystkie zebrane tu komiksu mając swój ewidentny urok i naprawdę warte są poznania. Bardziej nawet niż „Asteriksy” też w pewnym momencie pisane już przez następców Goscinnego. Całość nadal więc bawi i śmieszy, potrafi zaskoczyć świetnymi pomysłami czy trafioną w punkt satyrą, a także nawiązaniami. I ma swój niezapomniany charakter, którego nie zatraca wraz z upływem czasu, a to ważne.
No i jeszcze te świetne rysunki, wyśmienicie wykonane, z doskonałą dbałością o szczegóły, genialną cartoonowością i świetnym kolorem. Z miejsca wpadają w oko, idealnie uzupełniają fabuły i same w sobie są jednym z niedoścignionych wzorów cartoonowego rysunku, którymi nie sposób się nie zachwycić. Ja zachwycam, od lat, odkąd czytałem pierwsze komiksy z tej serii jeszcze w magazynie „Świat komiksu”. Więc? Więc niezmiennie warto. „Iznogud” obok „Asteriksa” był największym i najlepszym komiksowym dziełem Goscinnego i nawet po śmierci autora pozostał bardzo udany. I myślę, że kolejne odsłony też nikogo nie zawiodą.
wkp, 28.08.2023, 06:17