POWROTY IZNOGUDA
„Iznogud” to jedna z wielu serii, które były na tyle popularne, że nie mogły przestać się ukazywać po śmierci jej scenarzysty. Więc się ukazywały, pisane już przez innych, mniej wprawne, ale nadal udane. Wydawcy trzymali jednak w rękawie kilka asów, bo były komiksy pisane jeszcze przez René Goscinnego, ale dotąd niepublikowane. I trzy czwarte tego tomu złożone zostało właśnie z nich. A to dobra wiadomość dla każdego fana tak autora, jak i serii.
Wezyr Iznogud knuje, bo inaczej się nie da. Zostanie kalifem w miejsce kalifa jednak sukcesywnie mu nie wychodzi. Ale nie przestaje imać się kolejnych prób dokonania tego.
A tu jeszcze ma koszmary, bo jak nie mieć, kiedy wiedzie się takie życie? Właśnie. A na dodatek zostaje jeszcze jedna kwestia: jak Iznogud wraca za każdym razem, kiedy jego plan nie wypali i źle kończy?
„Iznogud” to seria równie wielka, co „Asteriks”. Inna tematyczne, jednak równie doskonała. A na podstawowym poziomie to tak samo komedia familijna osadzona w zamierzchłych czasach. Tylko, że w bardziej egzotycznych rejonach świata. I, jak każde dzieło Goscinnego, nadaje się dla każdego. Dzieci znajdą tu bowiem wszystko to, czego szukają – humor, przygody, wyraziste postacie, dydaktyzm, bo chociaż główny bohater jest zły, to za każdym razem to jego zło zostaje potępione. A właściwie potępia się samo, bo swoimi czynami sprowadza na siebie tylko problemy. Dorosły odbiorca natomiast znajduje tu satyrę, gorycz, prawdę i puszczanie oka, czy to przez odniesienia do kultury, popkultury i historii, czy przez żarty, których młodzi nie zrozumieją – a przynajmniej nie powinni w pewnym wieku.
Są tu też słowne żarty, genialne nazwiska bohaterów, absurdy, dobra akcja i chęć by jednak mimo wszystko seria miała przekonujący charakter, choć biegają tu wróżki, magia jest obecna a i podróże w czasie w cyklu się zdarzały. Dlatego Goscinny, jakby na pożegnanie, serwuje nam garść wyjaśnień. No bo w serii już tak jest, że Iznogud zawsze źle kończy. Często kończy tak, że wybrnąć z tego ciężko, a w kolejnej opowieści znów jest zdrów, cały, w dawnej formie, w swoich czasach… No jest jak zawsze, ale jak? I na to jak w tym tomie dostajemy odpowiedzi. Nie wszystkie przypadki są wyjaśnione, byłoby ich za dużo, ale dowiadujemy się sporo i to nam wystarcza. A mogliśmy się nie dowiedzieć, bez tego też nie czulibyśmy straty, a proszę, twórcy zadbali nawet o to.
Jest tu też dodatkowo historia bez udziału Goscinnego, nieco słabsza, ale nadal satysfakcjonująca. A całość satysfakcjonuje i to bardzo, swoją drogą kończąc też wydawanie serii „Koszmary Iznoguda”. Do tego mamy świetne, momentami iście genialne ilustracje i wydanie również świetne. I tylko żal, że tak bardzo zbliżamy się już do końca, bo co przed nami? Ot jeszcze tylko siedem albumów regularnych (te tomy zbierają po cztery takie, więc sami widzicie). A co gorsza już żadnego, do którego rękę przyłożyłby Goscinny. A i tych, nad którymi pracował tylko Tabary, gość, który wszystko to rysował od początku, a potem pisał, po odejściu Goscinnego, zostało bardzo niewiele.
wkp, 28.09.2022, 06:36