KOSMICZNE FANTASY
Jako człowiek, który nigdy nie pałał wielką miłością do fantasy, pewnie niezbyt nadaję się do omawiania pozycji z tego gatunku. Ale z drugiej strony czytam całkiem sporo komiksów go reprezentujących, bawiąc się przy tym naprawdę dobrze, a seria "Lanfeust z Troy" należy do czołówki moich ulubionych tego typu. Co prawda całość to bardziej science fantasy, czasem ocierająca się także retrofuturystykę, jak w tym właśnie tomie, ale wszystko to to tylko nomenklatura. Liczy się jedno, że dzieło duetu Arleston / Tarquin to kawał dobrego komiksu rozrywkowego w dobrym tego słowa znaczeniu.
Kosmos pełen jest gwiezdnych zdobywców, który nie brak energii i odwagi, ale wyobraźni już tak. Nie chce im się nawet nazywać odkrytych światów, ot nadadzą im jakiś numerek i z głowy, a w przestrzeni często zostawiają masę urządzeń emitujących sygnały. Od tego zaczyna się właśnie niezwykła przygoda, bo na planecie Meirrion agentka Glace dowiaduje się o nowym sygnale z kosmosu – a dokładniej z planety Troy. Wyrusza więc w podróż…
Tymczasem na Troy Lanfeust się nudzi. Brak zagrożeń, brak przygód… Czas zabija pomaganiem potrzebującym, aż nagle dowiaduje się o pewnym smoku. Jak się okazuje to wcale nie smok tylko statek kosmiczny. Spotkanie z agentką Glace zmieni wszystko i rzuci naszego bohatera oraz jego towarzyszy w podróż, jakiej nigdy by się nie spodziewali…
"Lanfeust z Troy" to seria, której daleko do powagi czy grzeczności. Od początku przygody kowala, który zyskał niesamowite moce oferowały dużo niewybrednego humoru, całkiem sporą dawkę erotyki i równie dużą, jeśli nie większą porcję krwawych scen. Jak na fantasy przystało jest tu magia, wielkie bitwy, dziwne stwory z mitów i legend, jest bohater wybraniec, piękna niewiasta, która zdobyła jego serce... Dowcipy pomagają nie tylko rozładować atmosferę, ale też i wprowadzają powiew świeżości, którego brak mi w innych tego typu komiksach. Oczywiście całość nie porzuca zupełnie powagi, oferując przy tym dużo akcji, przygód i epickich scen.
Najnowszy zbiorczy tom, czwarty już z kolei, w bezpośredniej kontynuacji serii zabiera nas w kosmos. Bohaterowie wyrwani ze świata fantasy trafiają w sam środek konkretnego science fiction. Jako jednak, że są przyzwyczajeni do wszelkich niezwykłości (bo co za różnica czy to magia, czy przestrzeń kosmiczna, prawda?) i tu radzą sobie znakomicie, a w całości nie czuć dysonansu. Wręcz przeciwnie, takie podejście pasuje do "Lanfeusta", o czym sami przekonacie się sięgając po ten tom.
A warto to zrobić. "Lanfeust w kosmosie" to dobrze napisana, znakomicie zilustrowana (kreska jest i realistyczna, i cartoonowa, pełna lekkości i uroku) i świetnie wydana opowieść. Tak, jak poprzednie tomy, tak i ten czyta się po prostu znakomicie i ma ochotę na więcej. Dobrze, że Egmont po latach zdecydował się nie tylko wznowić stare, ale także i wydać niepublikowane wcześniej tomy. Może będzie nam dane przeczytać wszystkie cykle z "Troy"? Oby.
wkp, 16.06.2018, 07:47