KIERUNEK WENUS
Wydawać by się mogło, że to próba rozbudowania na siłę świata serii „Gwiezdny zamek”. Tymczasem „Chimery Wenus” mają z serią Alexa Alice niewiele wspólnego.
Fakt. Dzieje się w tym samym czasie i w tej samej przestrzeni. „Gwiezdny zamek” skupia się na wątkach marsjańsko - bawarsko - bismarkowych. Z kolei „Chimery Wenus” pokazują cóż w tym samym czasie dzieje się na drugiej planecie Układu Słonecznego, kolonializowanej przez Anglików i Francuzów. Tyle wspólnego. Bohaterowie są już zupełnie inni. Pierwsze skrzypce gra Helena Martin – gwiazda opery ruszająca na poszukiwania swego narzeczonego Aureliana. Ten trafił na Wenus, gdzie próbuje ocalić skórę najpierw w obozie pracy, a później w nieprzyjaznym środowisku - przypominającym prehistoryczną Ziemię – pełnym dinozaurów i dziwnej roślinności.
Ale Wenus to też planeta, która pod wpływem kolonizatorów zmienia się. Powstają tu koleje żelazne, swoje piętno – tworząc windę z lądownika na poziom terenu – odciska sam Gustaw Eiffel. Z kolei miasto Eugenia – stolica francuskiej Wenus – powstaje w stylu hausmannowskim, a więc w stylu Paryża 2. połowy XIX wieku. Ta XIX-wieczna rewolucja przemysłowa obecna jest też na Ziemi. I wkoło niej bawi się w scenariuszu Alain Ayroles.
Seria „Chimery Wenus” ma bowiem innych autorów niż „Gwiezdny zamek”. Wspomniany scenarzysta dał się już nam poznać jako autor fabuł „Indyjskiej Włóczęgi” – jednego z najlepszych komiksów wydanych w Polsce w roku 2020 - oraz serii „Płaszcz i szpony”. I w „Chimerach…” Ayroles znów bawi się w kreowanie nowego świata. Świata, gdzie prehistoria przeplata się z XIX-wieczną nowoczesnością i elegancją. „Chimery…” inaczej wyglądają też pod względem grafiki. O ile Alex Alice stosuje rozmyte akwarelki, to Etienne Jung rysuje elegancką, czystą kreską nakładając na nią nieco płaskie kolory. Osiąga przy tym efekt graficzny znany z filmowych animacji.
Porównując „Gwiezdny zamek” z „Chimerami Wenus” – druga z serii nie jest „napompowana” bawarską mitologią króla Ludwika. Jak dla mnie odniesienia do szaonego króla są plusem - po wizycie w Bawarii to fajne do wyłapania smaczki. Dla innych może być to jednak niestrawne. I ci postawią większy plus przy „Chimerach…”, które nie są tak hermetyczne, ale bardziej awanturnicze i przygodowe. Trudno też mówić, że „Chimery…” nie mogą funkcjonować bez serii Alice’a. Mogą. Śmiało. Kto więc sparzył się – choć nie powinien - na opowieści zasadniczej niech da szansę serii pobocznej. Warto. Choćby z uwagi na nazwisko scenarzysty.
Andrzej Kłopotowski
autor recenzji:
Mamoń
07.08.2021, 21:18 |