ZEMSTA WALENI
Choć komiks „Mermaid Project” firmowany jest przez Leo, daleko mu od dobrze znanych już w Polsce innych jego serii.
Leo to kreator światów przyszłości i kolonizatorów nowych ziem, które miałyby nadawać się do zamieszkania. To właśnie za taką tematykę poruszaną w swoich seriach polubili go również polscy czytelnicy. Dlatego też jego pseudonim na okładce powinien działać jak magnes. Przyznaję, złapałem się na to. Ale „Mermaid Project” to już inna bajka.
Pierwsze co zaskakuje, to rysunki. Czy to sam Leo („Aldebaran”, „Betelgeza” i „Antares”), czy Zoran Janjetov („Centaurus”) czy Leo i Rodolphe („Kenia” i „Namibia”) tworzyli plansze będące połączeniem realizmu i wizji przyszłości pełnej techniki i niezwykłych istot. Tu Luiz Eduardo de Oliveira - w scenariuszu wspierany przez Corine Jamar – zilustrowany został przez Freda Simona. A on z kolei odchodzi ze znanej nam stylistyki. „Syreni” komiks narysowany został w stylistyce będącej połączeniem science fiction z cartoonem i – pod względem twarzy kobiet - późnym… Andreasem.
Inny to komiks też z racji fabuły. Leo i Jamar połączyli science fiction z wizjami rodem z horrorów. Oto szaleńcy od genetyki – pod szyldem legalnie działającej firmy – próbują stworzyć rasę syren. Pół-ludzi, pół-delfinów. W ujawnienie sekretu wkręceni zostają Romane Pennac (młoda policjantka z Paryża) i agent El Malik. Z czasem okazuje się, że młoda mimo woli również stała się częścią projektu. Podobnie jak jej brat i siostrzenica. Jak z tego wybrną? Wiadomo, obronną ręką. Co jednak dzieje się między stroną pierwszą a ostatnią?
Jest sensownie zawiązana akcja. Są wyraziści bohaterowie. Są wreszcie motywy, które sprawiają, że decydują się na nietuzinkowe metody działania. Jest trochę przesłań ekologicznych i antykorporacyjnych. W podzielonej na pięć rozdziałów historii pojawia się jednak też kilka dłużyzn. No bo po co są np. przeskoki między poszczególnymi miejscówkami działania firmy Algapower? Po co podróż w poszukiwaniu tajemniczego okrętu-wyspy? No dobra, akurat ma sens zważywszy na to, co zadziało się na grzbiecie wieloryba (nie, niczego nie zdradziłem). Skoro w finale i tak miało dojść do „zemsty waleni” i totalnej rozpierduchy z tytułu tego tekstu, dlaczego nie mogło to nastąpić wcześniej? Domyślam się, że dlatego iż kontrakt opiewał na liczący pięć albumów cykl. I tak go pociągnęli…
Wydanie „Mermaid Project” jest próbą wykorzystania popularności, jaką cieszy się w Polsce wspomniany już Leo (swoją drogą powoli zbliża się już do ośmiu dych na karku...). Z tym, że ortodoksyjnych miłośników tego twórcy lektura pewnie zawiedzie (nie jestem ortodoksem, ale tak było…). Pojawia się też inne pytanie. Po co odpowiedzialny za wydanie Scream Comics przygotował ten integral w powiększonym formacie? Według mnie ma to sens, gdy możemy obcować z mistrzami grafiki - patrz Moebius lub Bilal. Simon to zbyt mała płotka…
Nie będę ukrywał, że „Mermaid Project” mnie osobiście rozczarował. Infantylnością, rozciąganiem fabuły oraz grafiką. Co nie oznacza, że skreślam Leo. Z zapowiadanym tomem „Ocaleni” – będącym kojeną odsłoną sagi o „Aldebaranie” - chętnie się zapoznam. Choć nie oczekuję niczego więcej, niż czytadła. Natomiast będący kontynuacją „Mermaid Project” cykl „Mutations” jeśli pojawi się w Polsce – pewnie już odpuszczę.
Andrzej Kłopotowski
autor recenzji:
Mamoń
16.07.2022, 12:08 |