JEŻ POWRACA
Że „Jeż Jerzy” wróci – poza zbiorczymi tomami – to się nie spodziewałem. Jeszcze mniej spodziewałem się, że wróci jako zeszytówki, bo te w naszym kraju, z drobnymi wyjątkami, wydają się martwe od dawna. A tu proszę, wrócił – i to wrócił jako zeszytówka właśnie. I po latach naprawdę daje radę. Nie waha się, nie opier… znaczy od razu bierze do roboty i wali nas w ryj (i w łeb), a to co wraz z nim dostajemy, można nazwać piekielnie dobrą zabawą.
No to co tam u naszego Jeża Jerzego? A no po staremu. Czas minął, pandemia była i przeszła, zmieniło się to i owo, a on nadal po swojemu – zapalić skręta, wyluzować, gęb parę obić. I nadal kłopoty lubią się z nim, jak zawsze, a teraz to kłopoty (znów!) iście piekielne. Bo tak, piekło ma już dość wszystkich tych złych księży, którzy tam trafiają. A sporo ich trafia. Niebo ze swoimi duchownymi też nie ma lekko, więc w życie wcielony zostaje plan, który ma sprawić, że na górę żadni księża już nie trafią. Piekło więc chce pomocy Jerzego, bo kluczowym elementem niebiańskiego planu jest pewien doskonale znany mu egzorcysta, ale nasz jeż (czy też Jeż raczej) za bardzo do akcji garnąć się nie chce. Przynajmniej do czasu, a wtedy…
A potem jeszcze Jerzy ma kłopoty z płaceniem czynszu, więc musi na niego zarobić. Jak? A na ringu w programie „Znany ryj wali w ryj”, gdzie zmierzyć ma się ze swoim wrogiem – Stefanem!
No i te dwie historie, plus jeszcze mały dodatek, wyjaśniający co się z tym naszym kolczastym działo przez ostatnie lata, dostajemy w formie zeszytu takiego na amerykańską modłę – dwadzieścia cztery strony, wliczając okładki. No i już samo to wydanie wywołało we mnie spory sentyment, bo tak, z jednej strony to ja się na zeszytówkach wychowałem. TM-Semic i te sprawy, wiecie. Druga sprawa, że na „Jeżu” w pewnym sensie też, pamiętam jego przygody w wersji dla dzieci i pamiętam, jak potem już w „Produkcie” chociażby, chłonąłem na całego. A co ja wtedy miałem? Ze dwanaście lat może? No ale jest i trzecia sprawa – jakoś taka edycja przypomniała mi wydawanie zeszytowego, kolorowego „Osiedla Swoboda” i to też swoje zrobiło.
Ale wydanie wydaniem, a jak sam „Jeż”? A bardzo dobrze. Lata minęły, wszystko się zmieniło, a on pozostał taki sam. Krótkie historie w typowym dla duetu Skarżycki / Leśniak stylu, graficznie też niezmiennie wszystko w tych samych granicach się mieści. No po prostu, jak być powinno – wulgarne, kontrowersyjnie, bez oszczędzania kogokolwiek, ale z humorem i z pewnym przekazem. Wszystko lekkie, nonszalanckie. Twórcy to trochę takie zbuntowane dzieciaki, które nigdy nie wyrosły z tego stanu, a jednak nadal potrafią wykrzesać z niego coś, co ich bawi, a nas kupuje. No i bawi, oczywiście, też.
Więc tak, warto. Jak zawsze. Ja „Jeża Jerzego” uwielbiam i to w każdej formie i zawsze dobrze mi wchodził – tak, w filmowej też, może jestem w mniejszości, ale serio lubię tę animację – i będę uwielbiał go też w wersji zeszytowej. Bo to dopiero początek, na koniec zresztą zapowiedziany jest nie tylko kolejny (finałowy) zbiorczy tom serii, ale też i jeszcze jeden zeszyt. No i ja już czekam na oba, a potem kto wie, może i doczekamy się tomu zbierającego te zeszytówki? Byłoby fajnie.
wkp, 06.06.2023, 06:09